Zapewne
wiecie, że nie oglądam dużo anime, ani nie czytam mangi. Jednak
serial „Death Note” oglądałam i podobał mi się. Nie mogę
tego samego powiedzieć o tym filmie. Uwaga, uwaga! Hejtuje po raz
pierwszy.
![]() |
Źródło: NerdEnt.Net |
Niezaprzeczalnie
ten, kto pisał scenariusz nie potrafił zrobić tego dobrze. Wiem,
że poniekąd chcieli się odciąć od anime oraz japońskiego filmu
o tym samym tytule. Postanowili go dopasować do realiów amerykańskiego
społeczeństwa, zmienili kompletnie charakter każdej postaci i
chcieli zmieścić w filmie fabułę, której nie da, zwyczajnie się
nie da przełożyć na tak niewielki czas. Moim zdaniem, nie
usprawiedliwia to nielogicznych ciągów przyczynowo-skutkowych, nie
usprawiedliwia to spłycenia historii. Oryginalnie Light był zimnym, opanowanym
socjopatą, L był najbardziej inteligentnym człowiekiem w tej
historii, a Missa (w tym wypadku Mia) była supermodelką, która z
miłości do Kiry dała się prowadzić jak marionetka nawet za cenę
własnego życia. Na dodatek, twórca tego "Death Note" obiecał grę intelektualną pomiędzy Kirą a L, jako główny wątek fabularny - w efekcie końcowym tej gry w ogóle nie było. Co prawda, w tej wersji notatnika było wiele bardziej wymyślnych śmierci, w tym jedna niemalże skopiowana wprost z "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa.
![]() |
Źródło: Metro |
Na
prawdę, jestem jedną z bardziej wyrozumiałych osób jeśli chodzi
o adaptacje filmowe czegokolwiek. Ta jednak nie była nawet w połowie
tak dobra jak pierwowzór. „Death Note” Netflixa jest bajeczką
dla nastolatków, którą można obejrzeć dla zabicia czasu, bo nie
jest to zły film, ale dobrym również nie można go nazwać.
![]() |
Źródło: Los Angeles Times |
Jedyne plusy to gra Willem'a Dafoe; widać było, że Keith Stanfield odrobił lekcje i starał się dodać cechy animowanego L do swojej roli; oraz zdjęcia - bardzo ładne zdjęcia.
Komentarze
Prześlij komentarz